Projekat Rastko Poljska

Autori
Jezik
Folklor
Istorija
Umetnost
O Poljskoj
Prevodi
Bibliografija
 

Пројекат Растко : Пољска : Уметност

Српске народне песме
у пољским преводима

[избор]

Почев од Хасанагинице, коју је на пољски, преко немачког, још 1819. превео познати предромантичарски песник Казимјеж Брођињски (Kazimierz Brodziński, 1791-1835) – Пољаци су се током XIX и XX века небројено пута окретали српској народној поезији.

Пројекат Растко-Пољска фолклору посвећује доста пажње, па ће ускоро учинити доступним и обухватнији избор пољских превода српске народне поезије, поглавито оних старијих – из пера песника-романтичара Јузефа Бохдана Залеског (Jуzef Bohdan Zaleski, 1802-1886) и Романа Зморског (Roman Zmorski, 1822-1867).

За почетак смо одабрали шест карактеристичних српских епских песама. Од тога су три из косовског циклуса (Цар Лазар и царица Милица, Косовка девојка и Смрт мајке Југовића) у преводу заслужног антрополога Изидора Коперњицког (Izydor Kopernicki, 1825-1891) из књиге Pieśni serbskie o Kosowskim boju (Kraków, 1889). Друге три (Зидање Скадра, Старац Вујадин и Почетак буне против дахија) – у преводима песника XX века Антоњија Богуславског (Antoni Bogusławski, 1889-1956) и Чеслава Јастшембјец-Козловског (Czesław Jastrzębiec-Kozłowski, 1894-1956) – потичу из антологије Jugosłowiańska poezja ludowa (Warszawa, 1938).

Преводи се дају у изворном правопису и распоређени су ван уобичајеног редоследа – од старијих превода ка новијим.

Садржај

Car Łazar i Caryca Milica

Kosowska dziewczyna

Śmierć matki Jugowiczów

Budowa Skadru

Stary Wujadyn

Początek powstania przeciw odszczepieńcom

 

Car Łazar i Caryca Milica

tłum. Izydor Kopernicki

Do wieczerzy siadł car sławny Łazar,
obok niego carzyca Milica. —
I tak rzecze do niego Milica:
»Car Łazarze, złota ma korono!
Ty wyruszasz jutro na Kosowo,
wojewodów zabierasz i sługi,
a przy dworze mi tu nie zostawiasz,
carze Łazo, żadnej głowy mężkiej,
by ci pismo moje miał kto zanieść
i z Kosowa powrócić z wieściami.
Dziewięć braci miłych mi zabierasz,
dziewięć braci, Jugowiczów dziewięć.
Zostawże mi choć jednego brata,
choć jednego siostrze do zaklęcia.«
Więc odrzecze jej kniaź serbski Łazar:
»Pani moja, carzyco Milico!
któryż z braci byłby ci najmilszym,
bym zostawił go na białym dworze ?«
— » Zostaw mi tu Boszka Jugowicza.« —
Wtedy rzecze jej kniaź serbski Łazar:
»Pani moja, carzyco Milico!
gdy dzień biały jutro się już zrobi,
dzień się zrobi i zaświeci słońce,
gdy na grodzie bramy się otworzą,
wówczas wyjdź ty aż do bramy grodu.
Wojska ciągnąć będą tam hufcami,
jeźdźcy sami z dzidami do boju,
a przed nimi twój Jugowicz Boszko
jechać będzie z krzyżowym bajrakiem.
Więc go pozdrów i powiedz ode mnie,
żeby bajrak oddał komu zechce,
a niech z tobą przy dworze zostanie«.
Gdy nazajutrz poranek zajaśniał
i na grodzie otworzono bramy,
wyszła z dworu carzyca Milica
i stanęła tuż u bramy grodu.
Aż tu wojsko ciągnie już hufcami,
sama jazda z dzidami do boju,
a przed nimi brat Jugowicz Boszko
na kasztanie, cały w czystem złocie,
a krzyżowy bajrak go pokrywa,
pobratymie, aż po grzbiet kasztana.
Na bajraku złote jabłko błyszczy,
z tego jabłka sterczą krzyże złote,
a od krzyżów złote kiście wiszą
i muskają Boszka po ramionach.
Więc przystąpi carzyca Milica
i za cugle chwyciła kasztana,
a objąwszy brata w koło szyi,
tak do niego przemawia cichutko:[1]
»O mój bracie, Boszku Jugowiczu!
oto car mi ciebie ofiarował,
byś nie chodził w bój z nim na Kosowo,
lecz ci daje swe błogosławieństwo, .
abyś bajrak oddał komu zechcesz
i w Kruszewcu przy mnie tu pozostał,
abym miała brata dla zaklęcia.«
Lecz jej Boszko Jugowicz odrzecze:
»wracaj siostro do wieżycy białej,
bo ja za nic tobie się nie wrócę
i bajraka nie dam z rąk nikomu,
choćby car mi Kruszewac darował.
Ma-ż drużyna wygadywać na mnie:
»»patrzcie tchórza Boszka Jugowicza:
nie odważył się iść na Kosowo,
by tam krew swą przelać za krzyż święty
i za wiarę śmiercią sławną zginąć.««
I ku bramie naprzód koniem skoczył.
Aż nadjeżdża i Jug-Bogdan stary
i w ślad za nim dziewięć Jugowiczów.
Wszystkich siedmiu błagała z kolei,
lecz z nich żaden ani spojrzał na nią.
Wkrótce potem, po niejakiej chwili
jedzie w końcu i Jugowicz-Woin.
On prowadzi luźne konie carskie
pod kapami od czystego złota.
Pod nim szpaka wstrzymuje Milica,
splotła ręce w koło szyi brata
i w te słowa do niego przemówi:
»O mój bracie, Jugowicz-Woinie !
oto car mi ciebie ofiarował
i zezwala ci z błogosławieństwem,
byś luzaki oddał komu zechcesz,
a sam ze mną w Kruszewcu pozostał,
żebym brata do zaklęcia miała.«
Na to Woin-Jugowicz odrzecze :
»odejdź siostro na wieżycą białą;
jam ci junak, więc nie wrócę za nic
i nie oddam ja luzaków carskich,
choćbym wiedział, że przepłacę życiem.
Idę, siostro, na Kosowo równe,
krew junacką przelać za krzyż święty
i za wiarę zginąć z bracią moją.«
I popędził koniem wprost ku bramie.
Gdy to .słyszy carzyca Milica,
beż sił padła na kamienie chłodne,
padła biedna i omdlała z żalu.
W tem nadjeżdża sam car sławny Łazar.
Skoro ujrzał carzycę Milicę,
łzy puściły mu się po obliczu;
z prawa w lewo w koło się obejrzał
i przywołał sługę Gołubana:
»Gołubanie, mój ty sługo wierny,
zsiądź-no z konia-łabędzia mój synku,
podejm Panię na swe białe ręce
i do wieży zanieś ją wysmukłej.
A ja w imię Boże cię rozgrzeszam,
byś do boju nie szedł na Kosowo,
tylko został tu na białym dworze«.
Więc Gołuban, słysząc wolę pańską,
łzami oblał swoje lica białe,
lecz natychmiast z konia zsiadł łabędzia,
podjął Panię na swe ręce białe
i do wieży zaniósł ją wysmukłej.
Serca jednak pokonać nie może,
by do boju nie pójść na Kosowo;
więc powrócił do konia-łabędzia,
wsiadł i prosto na Kosowo pobiegł.
Gdy nazajutrz poranek zaświtał,
przyleciało dwoje kruków czarnych
od Kosowa, z pola szerokiego
i spuściły się na wieżę białą,
na wieżycę sławnego Łazara.
Jeden kracze, a drugi przemawia:
»to-li wieża jest cara Łazara?
czyż tu w wieży ani ducha niema?«
Tego z wieży nikt a nikt nie słyszał,
tylko słyszy carzyca Milica
i wyszedłszy przed wieżycę białą,
tak dwóch czarnych kruków zapytuje:
»O, dla Boga, wy dwa kruki czarne!
Skąd tak rano dziś przylatujecie?
Czy nie z pola lecicie Kosowa?
Widzieliście .tam dwa wojska silne?
Czy się wojska potykały z sobą?
Które z dwojga zwyciężyło w boju?«
Na to kruki czarne dwa odrzekły:
»O, na Boga, carzyco Milico!
Wprost z Kosowa dziś równego lecim,
widzieliśmy tam dwa wojska silne.
Wczoraj wojska z sobą się potkały
i polegli oba ich carowie.
Turków jeszcze garstka pozostała,
ale z Serbów żaden nie ocalał:
wszyscy ranni, wszyscy krwią się broczą.«
Ledwo kruki wieść tę wykrakały,
aż tu sługa Milutyn przybywa,
prawą rękę lewą podtrzymuje,
siedemnaście ran ma na swem ciele
i koń pod nim cały krwią zbroczony.
Więc go pyta carzyca Milka:
»Cóż to, sługo, Milutynie biedny!
Czy zdradzono cara na Kosowie ?«
Na to sługa Milutyn odrzecze:
»Zsadź mię, Pani, wprzód z witezia konia,
i wodziczką świeżą naprzód obmyj
i czerwonem orzeźwij mię winem,
bo mnie ciężkie pokonały rany.«
Więc go z konia zsadziła Milica
i świeżuchną wodą go obmyła
i czerwonem orzeźwiła winem.
Skoro sługa do sił nieco wrócił,
pocznie pytać go Milica Pani:
»Cóż tam było, sługo, na Kosowie?
gdzież to poległ sławny nasz kniaź Łazar?
gdzie legł w boju tym Jug-Bogdan stary?
gdzie poległo dziewięć Jugowiczów ?
gdzież to poległ Miłosz wojewoda?
gdzie też poległ w boju Wuk Brankowicz?
i Banowicz-Strachinia gdzie poległ?«
Wtedy sługa począł opowiadać:
»Wszyscy, Pani, na Kosowie legli:
kędy poległ kniaź przesławny Łazar,
włóczni tam bez liku nałamano,
nałamano serbskich i tureckich;
serbskich jednak więcej niż tureckich,
gdy bronili swego gospodara,
Pana swego, sławnego Łazara.
A Jug-Bogdan zginał, Pani moja,
w pierwszym boju, na początku samym.
Po nim legło ośmiu Jugowiczów,
gdyż brat żaden nie odstąpił brata,
póki sam się mógł na nogach trzymać.
Jeden Boszko Jugowicz ocalał;
po Kosowie latał on z bajrakiem
i uganiał za hufcami Turków,
jak ten sokół za gołębi stadem.
Gdzie krwi było po kolana same,
tam to poległ Banowicz-Strachinia.
A zaś Miłosz poległ, Pani moja,
nad Sitnicą, nad jej woda chłodną,
gdzie też Turków wielka moc zginęła.
Sam on cara Murata wprzód zgładził,
potem Turków dwanaście tysięcy.
Niech rodzicom jego Bóg zapłaci,
bo w narodzie pamięć on zostawił,
że się o nim opowiadać będzie,
póki wieku ludziom i Kosowu!
A co pytasz o przeklętym Wuku,
to przeklęty on wraz z rodzicami
i przeklęty jego ród i plemię!
On to zdradził cara na Kosowie,
bo dwanaście mu tysięcy uwiódł,
Pani moja, co najsroższej jazdy.«

 

Przypisy

[1] tiho progovara t. j. przemawia z cicha, jest to wyrażenie stale przyjęte w pieśniach serbskich zamiast czule, tkliwie, słodko i t. p. dla oddania lękliwej próźby niewieściej.

 

 

Kosowska dziewczyna

tłum. Izydor Kopernicki

Rano wstała Kosowska dziewczyna,
rano wstała w święty dzień niedzielny,
w dzień niedzielny, wprzód nim słońce zeszło.
Zawinęła bielutkie rąkawy,
zawinęła aż po białe łokcie
i poniosła biały chleb na plecach,
a w dwóch rączkach po puharze złotym:
jeden z chłodną woda wprost ze zdroju,
drugi pełen czerwonego wina.
Poszło dziewczę na Kosowo równe,
chodzi wszędy po bojowem polu,
po sławnego kniazia bojowisku
i skrwawionych junaków przegląda.
A którego żywym jeszcze znajdzie,
tego wodą świeżuchną obmyje
i czerwonem orzeźwi go winem
i bialuchnym chlebem go posili.
Tak przypadek sprawił, że się natknie
na junaka, Orłowicza Pawła,
młodziutkiego bajraktara kniazia.
Ledwie żywy leżał ranny junak,
z usieczoną całkiem ręką prawą
tudzież lewą nogą po kolano;
giętkie żebra ma też połamane
tak, iż przez nie białe płuca widać.
Wyciągnęła go z kałuży krwawej
i wodziczką chłodną go obmyła,
orzeźwiła go czerwonem winem
i bialuchnym posiliła chlebem.
Gdy w junaku serce znów odżyło,
tak odezwie się Orłowicz Paweł:
»Siostro droga, Kosowska dziewczyno!
co za żałość ciebie zniewoliła,
że przeglądasz skrwawionych junaków?
Kogo szukasz tutaj, dziewczę młode?
czy to brata swego, czy bratanka,
czy starego po grzechu [1] rodzica?«
Wiać odrzecze Kosowska dziewczyna:
»Bracie drogi, nieznany mołojcze!
ja z rodzeństwa nie szukam nikogo,
ani brata, ani też bratanka,
ni starego po grzechu rodzica.
Lecz wiedz oto, mołojcze nieznany:
gdy kniaź Łazar wojsko swe spowiadał
w onej cerkwi pięknej Samodreży,
trzy niedziele, przez trzydziestu mnichów,
gdy już wojsko spowiedź odprawiło,
przystąpili trzej wojewodowie.
Pierwszym z nich szedł Miłosz wojewoda,
drugi po nim szedł Kosanczycz Iwan,
w końcu trzeci szedł Toplica Milan.
A jam wówczas u drzwi cerkwi stała.
Gdy powracał wojewoda Miłosz, —
w całym świecie najpiękniejszy junak, —
szabla mu się aż po bruku wlekła,
miał jedwabny kołpak z piórem kutem,
na ramionach kolistą azdiję [2]
i jedwabna chustkę w koło szyi.
On obejrzał się i mnie ujrzawszy,
zrzucił z siebie kolistą azdiję,
z siebie zrzucił, a na mnie ją włożył,
»»weź dziewczyno azdiję kolistą,
abyś sobie kiedyś wspominała
po azdiji o imieniu mojem.
Bo ja, duszko, idę na śmierć pewną
do obozu przesławnego kniazia.
Módl się Bogu, droga duszo moja,
a jak cało z tego boju wrócę,
to i ciebie dobre szczęście spotka:
bo zaswatam ciebie Milanowi,
Milanowi, memu pobratymu,
który dawno mnie już pobratymił
w Imię Boże i świętego Jana.
Ja sam tobie kumem ślubnym będę««.
Po nim Iwan Kosanczycz przechodzi, —
piękny junak, jakich w świecie mało:
koniec szabli brząka mu po bruku,
ma jedwabny kołpak z piórem kutem,
na ramionach kolistą azdiję
i jedwabną chustkę w koło szyi,
a na ręce pierścień ma złocisty.
On oglądnął się i mnie ujrzawszy,
ściągnął z ręki pierścień pozłocisty,
ściągnął z palca i mnie go oddaje:
»»Weź, dziewczyno, pierścień pozłocisty,
żebyś miała po czem mnie wspominać,
po pierścieniu o imieniu mojem.
Oto, duszo, idę na śmierć sławną
do obozu dostojnego kniazia.
Módl się Bogu, droga duszo moja,
bym ci zdrowo z tego boju wrócił,
to i ciebie dobra dola spotka,
bo cię wydam za Milana mego,
za Milana, Bogiem pobratyma,
z którym dawno jesteśmy zbratani
w Imię Boże i świętego Jana.
Na weselu będę ci dziewierzem««.
Po nim idzie sam Toplica Milan, —
piękny junak, jakich w świecie niema:
szabla za nim wlecze się po bruku,
ma jedwabny kołpak z piórem kutem,
na junaku azdija kolista
i jedwabna na szyi chusteczka,
a przepaska złota w koło ręki.
On obejrzał się i patrząc na mnie,
odpiął z ręki swą przepaskę złotą,
z ręki odpiął i mnie ją oddaje:
»»Weź dziewczyno, tę przepaskę złotą,
abyś miała po czem mnie wspominać,
po przepasce o imieniu mojem.
Oto, duszo, ja po śmierć tam idę
do obozu przesławnego kniazia.
Módl się Bogu, moja duszo droga,
abym zdrowo wrócił z tego boju;
wtedy, duszko, szczęście spotka ciebie,
bo cię pojmę za mą lubę wierną««.
Odjechali trzej wojwodzi mężni.
Ich to szukam dziś po krwawem polu.
Wtedy Paweł Orłowicz jej rzecze:
»Siostro droga, Kosowska dziewczyno!
Widzisz, duszko, tam bojowe włócznie,
gdzie najwięcej ich i gdzie najgęściej?
Tam to krwi się junackiej wylało,
po strzemiona dobremu koniowi,
po strzemiona i pośliska nawet,
junakowi zaś po pas jedwabny.
Tam to oni wszyscy trzej polegli;
wiec ty wracaj do białego dworu,
nie krwaw darmo pól swych i rękawów«.
Kiedy wieść tę usłyszało dziewczę,
białe liczko swe zalało łzami
i wróciło do białego dworu,
białem gardłem zawodząc żałośnie:
»Biednaż ja! och dola ma nieszczęsna!
Niechbym świerka się ujęła, biedna,
to i świerk by usechł mi zielony!

 

Przypisy

[1] Charakterystyczne to wyrażenie serbskie: po grijehu otac, po grijehu sin, t.j. rodzony ojciec lub syn, powstało z ludowego wyobrażenia, iż małżeństwo jest swego rodzaju grzechem z konieczności. To też i przy spowiedzi, jak powiadają, słyszy się nieraz wyznanie: »zgrzeszyłem 2 albo 3 razy«, zamiast »byłem 2—3 razy żonaty«.

[2] Zwierzchnia odzież jakaś niewiadomego kroju, długa jak płaszcz, lecz nie podobna do niego.

 

Śmierć matki Jugowiczów

tłum. Izydor Kopernicki

Miły Boże, cudów wielkich twórco!
Gdy się wojska zeszły na Kosowie,
poszło z wojskiem dziewięć Jugowiczów
i dziesiąty sam Jug-Bogdan stary.
Boga błaga matka Jugowiczów,
by jej Pan Bóg oczy dał sokole
i łabędzie aby dał jej skrzydła,
żeby mogła zlecieć na Kosowo,
ujrzeć synów dziewięć Jugowiczów
i Bogdana Juga dziesiątego.
O co błaga, to i ubłagała:
i sokole oczy dał jej Pan Bóg
i łabędzie dał jej skrzydła białe.
Przylatuje na Kosowo równe,
widzi: trupy dziewięć Jugowiczów
i starego ojca Jug-Bogdana,
a nad nimi dziewięć dzid utkwionych,
a na wierzchu dzid sokołów dziewięć,
a przy dzidach dziewięć koni
i koło nich dziewięć lwów okrutnych.
Więc zarżało dziewięć koni wiernych
zaryczało dziewięć lwów okrutnych
i sokołów dziewięć zakwiliło.
Lecz ta matka ma hartowne serce,
ani łezki z serca nie uroni,
tylko wzięła dziewięć wiernych koni
i zabrała dziewięć lwów okrutnych
i zabrała tych sokołów dziewięć
i wróciła do białego dworu.
Już ją zdała dojrzały synowe
i daleko wyszły na spotkanie.
Zajęczało dziewięć wdów po mężach,
zapłakało dziewięcioro sierot
i zarżało dziewięć koni wiernych,
zaryczało dziewięć lwów okrutnych
i sokołów dziewięć zakwiliło.
I tu matka mężne serce miała,
ani łezki z serca nie puściła.
Gdy noc padła, już koło północy,
zarżał naraz siwy koń Damiana.
Pyta matka Damianowej żony:
»Snacho moja, Damianowo luba!
»Czemu to nam siwek rży Damianów?
»Czy bieluchnej chce mu się pszenicy,
»Czy też wody pragnie ze Zweczana?
Na to luba Damianowa rzecze:
»Świekro moja, Damianowa matko!
»nie pszenicy białej on zachciewa,
»ani wody pragnie ze Zweczana,
»tylko z dawna Damian go nauczył
»do północka drobny owies chrupać,
»a z północy gdzieś wyjeżdżać w drogę;
»więc za panem swoim on tak tęskni,
»że go do dom nie przyniósł na sobie.
I tu matka mężne serce miała,
ani łezki nie wylała z serca.
Aż nazajutrz, gdy zajaśniał dzionek,
przyleciało czarnych kruków dwoje.
Skrzydła mają skrwawione do ramion,
a z ich dziobów biała piana ciecze.
Niosą rękę jakiegoś junaka
ze złocistym na palcu pierścieniem,
i rzuciły ją na łono matce.
Wzięła rękę matka Jugowiczów,
obracając, pilnie ją ogląda
i na lubą Damianowa woła:
»Snacho moja, luba Damianowo!
»czy nie poznasz, czyja to jest ręka?
Damianowa luba jej odrzecze:
»Świękro moja, Damianowa matko!
»jest to ręka naszego Damiana;
»po pierścieniu ją poznałam, matko,
»bo ten pierścień mu przy ślubie dałam.
Wzięła matka rękę Damianowa,
znów obraca i ogląda pilnie,
potym z cicha do ręki przemawia:
»Ręko moja, jabłuszko zielone!
»gdzież to rosłoś, a gdzie cię zerwano!
»Na matczynym łonie mym wyrosłaś,
»a zerwanaś na Kosowie równym!
Jękła tylko matka Jugowiczów,
jękła tylko i serce jej pękło
po dziewięciu synach Jugowiczach
i dziesiątym Jug-Bogdanie starym.

 

Budowa Skadru

tłum. Antoni Bogusławski

Gród budują trzej bracia rodzeni;
trzech ich było, trzech Merlawczewiczów.
Jednym z braci był-ci król Wukaszyn,
a Uglesza — drugim, wojewodą,
trzecim zasię — Gojko Merlawczewicz.
Budowali Skadar nad Bojaną,
budowali trzy lata zkolei;
przez trzy lata trzystu budowniczych
nie zdołało sklecić podwaliny,
cóż dopiero — grodu pobudować.
Bo co mistrze w dzień pobudowali,
to przez noc im wiła obaliła.
Kiedy nadszedł nareszcie rok czwarty,
zawołała na nich z góry wiła:
»Nie męczże się, królu Wukaszynie,
nie męczże się i nie marnuj grosza!
Nie podołasz sklecić podwaliny,
cóż dopiero grodu pobudować,
nim nie znajdziesz dwóch podobnych imion,
nie odnajdziesz Stoi i Stojana,
coby byli bratem oraz siostrą —
w podwalinę razem nie wmurujesz.
Wtedy tylko stanie podwalina,
i w ten sposób cały gród zbudujesz«.
Gdy usłyszał owo król Wukaszyn,
tedy przyzwał sługę Desymira:
»Desymirze, synku mój kochany!
Dotąd byłeś moim wiernym sługą,
odtąd jesteś mem drogiem dziecięciem.
Załóż, synku, konie do kolasy,
sześciokrotny bierz ładunek skarbów,
przebież, synu, wpoprzek świat ten biały,
wszędy szukaj dwóch podobnych imion,
szukaj, synu, Stoi i Stojana,
coby byli bratem oraz siostrą.
Albo porwij ich lub kup za skarby,
dowiedź ich do Skadra nad Bojaną,
by wmurować w podwalinę wieży,
by się trzymać chciała podwalina
i abyśmy gród pobudowali«.
Gdy usłyszał to sługa Desymir,
tedy zaprzągł konie do kolasy,
sześciokrotny wziął ładunek skarbów.
Ruszył sługa wzdłuż białego świata,
poszedł szukać dwóch podobnych imion.
Szuka sługa Stoi i Stojana,
szuka sługa ich trzy cale lata,
lecz nie znalazł dwóch podobnych imion,
lecz nic znalazł Stoi i Stojana.
Więc do Skadru wrócił nad Bojaną,
oddał wierne konie i kolasę,
sześciokrotny też ładunek skarbów:
»Oto, królu, konie i kolasa,
sześciokrotny wraz ładunek skarbów.
Jam nie znalazł dwóch podobnych imion,
nie znalazłem Stoi i Stojana«.
Gdy usłyszał wieść tę król Wukaszyn,
Rada przyzwał wnet budowniczego,
Rade zwołał trzystu swoich mistrzów.
Król buduje Skadar nad Bojaną,
król buduje, a wiła obala,
nie pozwala nawet wznieść podwalin,
cóż dopiero — grodu pobudować.
Więc znów woła kiedyś z góry wiła:
»Ej, posłuchaj, królu Wukaszynie!
Nie męczże się darmo, nie trwoń skarbów,
bo nie zdołasz wznieść ni podwaliny,
cóż dopiero — grodu pobudować.
Lecz jesteście trzej bracia rodzeni
i z was każdy ma swą wierną żonę:
czyja jutro nad Bojanę przyjdzie
i przyniesie obiad budowniczym,
tę wmurujcie w podwalinę wieży,
to utrzyma wam się podwalina —
i tak oto cały gród wzniesiecie«.
Gdy usłyszał wieść tę król Wukaszyn,
tedy wzywa braci swych rodzonych:
»Posłuchajcie, moi drodzy bracia,
co nam wiła z gór lesistych woła:
niema celu dalej trwonić skarbów —
nie pozwala wznieść nam podwaliny,
cóż dopiero —pobudować grodu.
I mówiła jeszcze wiła z góry,
że jesteśmy trzej rodzeni bracia
i z nas każdy ma swą żonę wierną.
Czyja jutro przyjdzie na Bojane,
która obiad dla mistrzów przyniesie,
tę wmurować trzeba w podwalinę,
to utrzyma nam się podwalina —
i tak oto gród pobudujemy.
Czyli słowo damy tu przed Bogiem,
że z nas żaden żonie nic nie powie,
lecz losowi wzajem zostawimy,
która przyjdzie jutro nad Bojane?«
Dali wzajem to słowo przed Bogiem,
że z nich żaden żonie nic nie powie.
Ale nocka tymczasem nadeszła;
poszli bracia do swych białych dworów,
spożył każdy po pańsku wieczerzę,
poszedł każdy z żoną do łożnicy.
Miły Boże! I cóż to za dziwy!
Król Wukaszyn pierwszy zdeptał słowo
i najpierwszy żonie swej powiedział:
»Strzeż się, strzeż się, moja żono wierna!
Nie idź jutro wcale nad Bojanę,
ani mistrzom nie przynieś obiadu,
bowiem wtedy zgubisz swoją głowę
i wmurują-ć w podwalinę wieży«.
I Uglesza także słowo zdeptał
i też wiernej żonie swej powiedział:
»Nie zmylże się, wierna moja żono!
Nie idź jutro wcale nad Bojanę,
ani mistrzom nie przynoś obiadu,
bowiem wtedy zgubisz swoją głowę
i wmurują-ć w podwalinę wieży«.
Młody Gojko słowa zaś dotrzymał
i swej żonie słówka nie powiedział.
Gdy nazajutrz ranek im zaświtał,
wcześnie wstali trzej Merlawczewicze,
ku grodowi poszli nad Bojaną.
Czas nastąpił, aby zanieść obiad;
kolej była na panią królową.
Poszła tedy do swojej bratowej,
do bratowej, żony Ugleszynej:
»Ej, posłuchaj, moja bratóweczko!
Jakoś-ci mnie główka zabolała —
daj Bóg zdrowie! — ozdrowieć nie mogę;
zanieśże ty obiad budowniczym«.
Odpowiada jej żona Ugleszy:
»O, bratowo! o, pani królowo!
Jakoś-ci mnie rączka zabolała —
daj Bóg zdrowie! — ozdrowieć nie mogę;
powiedzże to młodszej bratóweczce«.
Poszła tedy do młodszej bratowej:
»Bratóweczko, młoda ty Gojkowo!
Jakoś-ci mnie główka zabolała —
daj Bóg zdrowie! — ozdrowieć nie mogę;
zanieśże ty obiad budowniczym«.
Odpowiada jej młoda Gojkowa:
»Słuchaj, matko i pani królowo!
Rada byłabym dać posłuch tobie,
lecz dzieciątko moje — nie kąpane,
białe płótno moje — nie wyprane«.
Mówi na to jej pani kiólowa:
»Pójdź — powiada — bratóweczko moja,
zanieść tylko obiad budowniczym,
ja zaś twoje płótno ci wypiorę,
a bratowa dziecko ci wykąpie«.
Cóż uczynić ma młoda Gojkowa?
Poszła zanieść obiad budowniczym.
Gdy nad wodę przyszła, nad Bojanę,
ujrzał-ci ją Merlawczewicz Gojko.
Junakowi serce się zcisnęło,
żal zrobiło mu się wiernej żony,
żal zrobiło się dziecka w kołysce,
gdzie zostało, ledwo że miesięczne,
i po twarzy łzy mu się polały.
Zobaczyła męża wiotka żonka
i ulegle ku niemu podchodzi,
i ulegle do niego przemawia:
»Co się stało, mój najlepszy panie,
że po twarzy łzy ci się polały?«
Odpowiada Melawczewicz Gojko:
»Źle jest, źle jest, wierna moja żono!
Miałem-ci ja jabłuszko ze złota,
wpadło-ci mi dzisiaj do Bojany —
odżałować jabłuszka nie mogę«.
Nie rozumie wiotka młoda żonka,
lecz przemawia tak do swego pana:
»Tylko módl się do Boga o zdrowie,
jeszcze lepsze ulejesz jabłuszko«.
Junak tedy bardziej się zasmucił
i odwrócił głowę w drugą stronę,
nie chciał dłużej patrzeć na swą żonkę.
Wtem nadchodzą dwaj Merlawczewicze,
dwaj drużbowie młodziutkiej Gojkowej,
i pojmali ją za białe ręce,
i zawiedli, by ją w gród wmurować.
Rada zowią też, budowniczego.
Rade skrzyknął swoich trzystu mistrzów,
ale wiotka śmieje się kobietka,
myźli sobie, że to tylko żarty.
Pchnęli-ci ją w gród, by zamurować,
obalili trzystu budowniczych,
obalili drewno i kamienie —
wmurowali Gojkową do kolan.
Wciąż się wiotka uśmiecha kobietka,
bo wciąż myśli, że to tylko żarty.
Obalili trzystu budowniczych,
obalili drewno i kamienie —
wmurowali Gojkowa do pasa.
Zaciężyło drewno i kamienie;
co ją biedną, czeka — zrozumiała.
Zasyczała gniewnie, ni to żmija,
i błagała drużbów swoich miłych:
»Jeśli Bóg wam miły, nie pozwólcie
zamurować mnie młodą, nieźrałą«.
Błaga, błaga, lecz to nie pomaga,
bo drużbowie na nią i nie patrzą.
Tedy srom swój i wstyd odrzuciła
i tak błagać zacznie swego pana:
»Nie pozwalajże mnie, dobry panie,
nie pozwalaj w gród mnie zamurować,
ale poślij kogo do mej matki.
Matka moja ma przecież dość skarbów;
niech ci brańca kupi, albo brankę —
ich wmurujcie w podwaliny wieży«,
Tak błagała, ale też bez skutku.
Gdy ujrzała zaś wiotka kobietka,
że tą prośbą swoją, nic nie wskóra,
błaga Rada tak, budowniczego:
»W Bogu bracie, budowniczy Rade!
Zostaw mi choć otwór ponad piersią
i wydobądź mi pierś moją białą,
by gdy przyjdzie mój maleńki Jowo,
niechaj tędy może ssać mi piersi«.
Dał jej Rade ten dowód przyjaźni:
pozostawił otwór nad piersiami
i wydobył stamtąd pierś jej biała.
by gdy przyjdzie jej maleńki Jowo,
mógł tamtędy ssać jej białe piersi.
Znowu, smutna, Rada przywoływa:
»W Bogu bracie, budowniczy Rade!
Zostawże mi otwór przed oczyma,
bym na biały dwór popatrzeć mogła,
gdy mi będą Jowa przynosili
i gdy będą znów go zabierali«.
I ten Rade dał jej znak przyjaźni:
pozostawił otwór przed oczyma,
by na biały dwór popatrzeć mogła,
gdy jej będą Jowa przynosili
i gdy będą znów go zabierali.
Tak ją wtedy w gród zamurowali
i przynoszą jej dziecko w kołysce.
Ona piersią karmiła je tydzień,
po tygodniu głos już utraciła,
lecz dla dziecka pokarmu nie traci —
i karmili je tak rok okrągły.
Jak się stało, tak i dziś zostało —
i po dziś dzień nie zbraknie na mleku,
i dla cudu, i także dla leku,
dla tych kobiet, co nie mają mleka.

 

 

Stary Wujadyn

tłum. Czesław Jastrzębiec-Kozłowski

Przeklinało dziewczę swoje oczy:
»Czarne oczy, obyście oślepły!
Wszystko widząc, wyście nie widziały,
jak z Lijewna przeszli dzisiaj Turcy
i zbójników z lasu prowadzili:
Wujadyna z dwoma wraz synami.
A ubranie było na nich dziwne:
na tym starym zbóju Wujadynie
płaszcz utkany ze szczerego złota,
w jakim pasza chodzić zwykł na radę;
na Miliću, synu Wujadyna,
odzież była jeszcze ozdobniejsza;
Wulić zasię, młody brat Milića,
pióropuszem głowę przyozdobił,
z piór dwunastu był pióropusz jego,
każde pióro złota funt zawiera.
Gdy przybyli pod Lijewno białe,
zobaczyli basztę, co się bieli
w tem przeklętem mieście, w tem Lijewnie.
Wtedy mówi tak Wujadyn stary:
»O, synowie, moi sokołowie!
Czy widzicie basztę, co się bieli
w tem przeklętem mieście, w tem Lijewnie?
Tam nas będą bili i męczyli:
ręce będą łamać nam i nogi,
wyłupywać oczy nasze czarne.
O, synowie, moi sokołowie!
Niewieściego serca wy nie miejcie,
ale miejcie serce bohaterskie —
towarzysza żadnego nie zdradźcie,
ani zdradźcie tych wspólników naszych,
cośmy u nich zimę zimowali,
zimowali, skarby ukrywali.
Ani zdradźcie karczmareczki młodej,
cośmy u niej kraśne wino pili,
kraśne wino pili pokryjomu«.
Do równego gdy Lijewna przyszli,
do więzienia Turcy ich wtrącili:
przesiedzieli w niem trzy białe dzionki,
póki Turcy radę odbywali,
jak ich mają męczyć i katować.
Gdy trzy białe dzionki przeminęły,
Wujadyna starego wywiedli,
połamali ręce mu i nogi.
Gdy zaczęli oczy wyłupywać,
tak doń mówią Turcy lijeweńscy:
»Gadaj, łotrze, stary Wujadynie!
Wydaj, zbóju, resztę swej drużyny
i wspólników, gdzieście przychodzili,
przychodzili, zimę zimowali,
zimowali, skarby ukrywali;
wydaj, zbóju, młodą karczmareczkę,
coście u niej pili wino kraśne,
kraśne wino pili pokryjomu!«
Ale mówi tak Wujadyn stary:
»Nie szalejcie, Turcy lijeweńscy!
Gdym nie zdradził za te chyże nogi,
co przed końmi uciec mi dawały;
gdym nie zdradził za te dzielne ręce,
co łamały dzidy najmocniejsze
i na szable nagie napadały, —
toż nie zdradzę za fałszywe oczy,
które oto w błąd mię wprowadziły,
gdym z wysokiej patrzał niemi góry,
patrzał z góry na gościniec równy,
kędy kupcy idą i Turkowie«.

 

 

Początek powstania przeciw odszczepieńcom

tłum. Czesław Jastrzębiec-Kozłowski

Boże miły, co za wielkie dziwy!
Gdy się w ziemi serbskiej zanosiło,
gdy na przewrót w niej się zanosiło
i panować miały nowe władze, —
waśniom radzi nie byli zwierzchnicy,
ni zwierzchnicy, ni żarłoczni Turcy,
lecz biedota chłopska była rada,
która grzywien płacić już nie mogła,
ni tureckich gwałtów ścierpieć dłużej.
Radzi także byli święci boży,
bo z pod ziemi oto krew trysnęła,
przyszła pora, że wojować trzeba,
za krzyż święty hojnie krew przelewać,
by odkupił każdy grzechy przodków.
W górze święci jęli więc wojować
i na niebie różne stawiać znaki,
ponad Serbją, na pogodnem niebie:
Pierwsze znamię takie postawili:
od Tryfuna aż do święty Jerzy
każdej nocy księżyc się zaćmiewał,
by Serbowie brali się do broni,
lecz Serbowie nie śmią za broń chwycić.
Drugie znamię święci postawili:
od Jerzego aż do święty Dymitr
widywano wciąż chorągwie krwawe
ponad Serbją na pogodnem niebie,
by Serbowie brali się do broni,
lecz Serbowie nie śmią za broń chwycić.
Trzecie znamię święci postawili:
zagrzmiał piorun w dniu świętego Sawy
wpośród zimy, gdy nie bywa grzmotów;
zabłyskało w sam dzień kajdan świętych,
aż do wschodu ziemia się wzdrygnęła,
by Serbowie brali się do broni,
lecz Serbowie nie chcą za broń chwycić.
Postawili takoż czwarte znamię:
ponad Serbją na pogodnem niebie
jasne słońce wiosną się zaćmiło,
w dzień wiosenny świętego Tryfuna
po trzy razy słonce się zaćmiło
i trzy razy wzeszło znów na wschodzie.
Patrzą na to Turcy belgradczanie,
patrzą z miasta siedmiu odszczepieńców:
Aganlija i Kuczuk Alija
i dwaj bracia, dwóch Focziczów młodych,
Memed-aga i z nim wraz Mus-aga,
mułła Jusuf, wielki odszczepieniec,
derwisz-aga, gromadzący żywność,
starzec Foczo setkę lat liczący.
Wszyscy siedmiu zeszli się odstępcy
w Belgrad-mieście u Stambulskiej bramy;
narzucili płaszcze purpurowe
i łzy roniąc patrzą na znamiona:
»Przyjacielu, co za dziwne znaki!
Towarzyszu, dobrze nam nie wróżą!«
W tej zgryzocie siedmiu odszczepieńców
szklaną rynkę sporządzić kazało,
zaczerpnęli nią z Dunaju wody
i wynieśli na Niebójsię-wieżę,
na szczyt wieży rynkę tę wynieśli,
do rynienki gwiazdy uchwycili,
aby czytać z tych niebieskich znaków,
jakie jeszcze losy ich czekają.
Nad rynienką wszyscy się skupili,
oglądają w niej postacie własne.
Gdy ujrzeli własne swe postacie,
to naocznie wszyscy zobaczyli,
że na żadnym z nich nie było głowy.
Gdy to widzi siedmiu odszczepieńców,
swój stalowy czekan wydobyli
i roztłukli szklaną tę rynienkę,
z białej wieży nadół ją strącili,
z białej wieży nadół do Dunaju,
by nikomu służyć już nie mogła.
W tej zgryzocie siedmiu odszczepieńców
w zatroskaniu zeszło i we smutku
z Jakszyczowej tej Niebójsię-wieży;
do kawiarni wielkiej się udali
i usiedli w tej kawiarni wielkiej,
w rząd usiedli jeden tuż przy drugim.
Pierwsze miejsce zajął starzec Foczo —
białą brodę miał on aż do pasa.
Zawołało siedmiu odszczepieńców:
»Kaznodzieje, hodżowie, przybądźcie!
Swoje święte księgi tu przynieście
i zobaczcie, co nam księgi mówią,
jakie jeszcze losy nas czekają«.
Kaznodzieje przyszli i hodżowie,
swoje święte księgi tu przynieśli,
patrzą w księgi, łzy obfite ronią,
przemawiają tak do odszczepieńców:
»Turcy — bracia, wy odstępców siedmiu!
Święte księgi tak nam powiadają:
Gdy się takie znaki ukazały
ponad Serbją na pogodnem niebie
temu pięćset lat i trochę więcej —
wtedy serbskie cesarstwo runęło,
myśmy serbskie cesarstwo zdobyli,
dwom chrześćjańikim carom ścięli głowy:
Konstantyna ścięlim w Carogrodzie
ponad Szarcem, ponad wodą chłodną,
i Łazarza, na Kosowskiem polu;
za Łazarza Miłosz ciął Murata,
jednak Miłosz całkiem go nie dobił,
Murat bowiem jeszcze był przy życiu,
gdyśmy serbskie cesarstwo zdobyli.
Więc przywołał on wezyrów wtedy:
»Turcy-bracia, mędrcy, wezyrowie!
Mrę, cesarstwo dla was pozyskawszy,
ale teraz chciejcie mię wysłuchać,
byście długo mogli tu panować!
Wobec chłopów srodzy wy nie bądźcie,
ale bądźcie wobec nich łaskawi,
haracz ma być piętnaście dynarów,
haracz ma być trzydzieści dynarów,
nie ściągajcie grzywien, ni podatków,
nie wpędzajcie chłopów w wielką nędzę,
ani świątyń ich nie naruszajcie,
ani godźcie w honor ich i wiarę:
nie ścigajcie chłopów swoją zemstą!
A że oto Miłosz mię rozpłatał —
to już taki wypadł los wojenny:
wszak cesarstwa zdobyć niepodobna,
na poduszce leżąc, tytoń kurząc.
Ani, bracia, chłopów rozpędzajcie
gdzieś po lasach, by się was lękali,
ale strzeżcie chłopów jako synów,
byście długo mogli tu panować.
A jeżeli mnie nie usłuchacie
i zaczniecie chłopom gwałt zadawać —
panowanie swe zaprzepaścicie«.
Car nasz umarł, myśmy zaś zostali,
ale cara swego nie słuchali,
jeno wielkie uczynili gwałty,
podeptalim honor ich i wiarę,
rozmaite zło-śmy wyrządzili
i ściągali z chłopów ciężkie grzywny
i przed Bogiem grzechy popełnili.
Teraz oto przyszły takie czasy,
teraz oto ktoś nam władzę wydrze.
A żadnego króla się nie bójcie:
król na króla przecie nie uderzy,
ani może król na cara napaść,
gdyż od Boga tak postanowiono;
lecz biedaków chłopów się lękajcie!
Gdy się ruszy oskard i motyka,
spotka Turków wielki ból w Medynie,
w Syrji będą gorzko łkać panowie,
bo zasmucą ich biedacy chłopi.
Turcy-bracia, siedmiu odszczepieńców!
Tak to święte księgi powiadają,
że pożoga zniszczy nasze domy,
wy, odstępcy, głowy postradacie,
na ogniskach waszych wzrośnie trawa,
pajęczyną meczet się osnuje
i nie będzie, ktoby modły prawił;
gdzie są nasze drogi i gościńce,
co Turkowie niemi przejeżdżali,
torowali je kopytem końskiem —
tam z kolein bujny chwast wyrośnie,
drogi będą tęsknić za Turkami,
ale Turków nigdzie już nie będzie.
Tak to święte księgi powiadają«.
Gdy to słyszy siedmiu odszczepieńców,
osowieli wszyscy odszczepieńcy
i przed sobą wzrok utkwili w ziemi;
żaden sporów z księgą wieść nie umie,
ani umie księgom się sprzeciwić.
Starzec Foczo brodę swą podwinął,
siwą brodę swą zębami gryzie.
Z księgą sporów wieść on też nie umie,
ale sprawie tej się wielce dziwi;
nie osowiał Foczicz Memed-aga,
nie osowiał, lecz zawołał chwacko:
»Idźcie sobie, hodże, kaznodzieje!
Odprawiajcie modły i modlitwy,
dnia każdego módlcie się pięć razy,
o odstępców — o nas — się nie troszczcie;
póki zdrowie służy nam i rozum,
póki mamy tę belgradzką twierdzę,
potrafimy miastem tem kierować
i chłopami dookoła miasta.
Jeśli króle na nas nie napadną,
jakże mogą chłopi nam dokuczyć,
gdy z nas każdy, z siedmiu odszczepieńców,
pełen spichlerz skarbów ma u siebie?
Jakich skarbów? Li dukaty złote
i olbrzymie wory z bogactwami:
my to, bracia, my, odstępców czterech,
Aganlija i Kuczuk Alija
i ja także, oraz mułła Jusuf,
posiadamy każdy mnóstwo skarbów
nieprzebranych, w dwu spichlerzach swoich.
Gdy we czterech my się podniesiemy,
gdy na lekkie nogi się zerwiemy,
otworzymy drzwi spichlerzów swoich,
rozsypiemy złoto po ulicach,
za dukaty wojsko zwerbujemy.
My we czterech, wielcy odszczepieńcy,
rozdzielimy wojsko swe na czworo —
cztery hufce niby czterech braci —
i z naszego grodu wyruszymy
przez powiatów naszych siedemnaście,
wszystkich serbskich wyrżnie się zwierzchników
ich zwierzchników, serbskich naczelników,
i sołtysów wszystkich, co im służą,
wszystkich popów, serbskich bakałarzy;
tylko drobne dzieci zostawimy,
drobne dzieci siedem lat liczące,
by wyrośli z nich prawdziwi chłopi,
którzy Turkom wiernie służyć będą
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .